www.sliva.pl

Wyprawy - Rumunia 2010

 

 

 

Rumunia 2010 to nasz pierwszy wyjazd z serii offroad  mający na celu poznawanie krajów z perspektywy zwykłego mieszkańca a nietypowego turysty.

 

Wyprawę rozpoczęliśmy planować z dość dużym wyprzedzeniem bo już w zimie. Na początku ustalaliśmy ogólne rzeczy:

Ilość osób: Paweł i Agata , Krzysztof i Piotrek. Potem dołączyła do nas Iwona.

Ilość aut: 2 , mój FJ Cruiser i Krzysztof pożyczył Jeepa Cheeroke  od znajomego.

Termin wyjazdu przełom lipca i sierpnia. My niestety byliśmy ograniczeni przez wyjazd dzieci na Mazury. Czas jaki planowaliśmy spędzić w Rumuni to 9 dni plus dojazdy.

Noclegi: pensjonaty ale przygotowani byliśmy też na namioty.

 

Krzysztof zajął się ustalaniem trasy, wiedzieliśmy że w 9 dni nie przejedziemy całej Rumunii więc skoncentrowaliśmy się na jej środkowej części, gdzie znajdują się góry Fagaras.

 

Ja w ramach swoich możliwości  postanowiłem doposażyć samochód. Środki były ograniczone toteż trzeba było wybierać czasem mniejsze zło. Po wielu dyskusjach i rozważaniach na forum Toyoty zdecydowałem się  na zrobienie zabezpieczenia podwozia, czyli płyt stalowych i progów. Dodatkowo zamiast szosowych opon pojawiły się opony klasy AT jako niezbędne minimum i kompromis pomiędzy dojazdem asfaltem do Rumunii a zwiedzaniem tego kraju korzystając z bocznych dróg.

 

Nikt z członków wyprawy do końca nie wiedział co może nas spotkać toteż zabraliśmy ze sobą sporo rzeczy, które nie zawsze były przydatne i nie zabraliśmy kilka rzeczy, które by się przydały.

Dziewczyny w swoim racjonalnym podejściu miały obawy co zastaniemy w Rumunii, gdyż wszyscy znamy stereotyp jak ten kraj jest traktowany przez Polaków. Rzeczywistość, którą zastaliśmy okazała się diametralnie inna niż to co wiemy o tym kraju, ale o tym już w opisie poszczególnych dni .

 

Z polski wyruszyliśmy w piątek i przenocowaliśmy w Brzozowie aby odebrać Piotrka. Rano w sobotę ruszyliśmy dalej w kierunku Oradei czyli przejścia Węgiersko-Rumuńskiego.  Do przejechania był spory kawałek, szczególnie po stronie Rumuńskiej  gdzie drogi dały się nam we znaki były zniszczone i kręte.

Do pierwszego noclegu, który wybrałem specjalnie na tę okazję sam dotarliśmy ok 23:00. Nasz pensjonat znajdował się ok 25km szutrową drogą od głównego szlaku. Ponieważ umówieni byliśmy na odbiór kluczy na określoną godzinę wiec pędziliśmy na złamanie karku po nocy z włączonymi wszystkimi światłami. W tym kraju standardowe nawigacje raczej są średnio użyteczne więc posługiwaliśmy się mapą papierową 1:250000.  W desperacji rozsądku nocleg ten był jedynym zaplanowanym i zarezerwowanym miejscem jeszcze w Polsce, co zaoszczędziło nam wiele rozterek z jego szukaniem po całodziennej podróży. Nocleg tak starałem się dobrać aby ekipa mogła „ się zintegrować”. Wszyscy spaliśmy w jednym pokoju z łóżkami piętrowymi. Nasza miejscówka znajdowała się w miejscowości Gradistea de Munte (Coordonate GPS: Lat. 45.6330961 Lon. 23.2157207) http://www.lapensiuni.ro/ro/pensiuni/transilvania/hunedoara/Pensiunea-Sarmizegetusa-6360748/index.html

 

No i zaczęło się, Piotrek jako najodważniejszy z nas jak się okazała w relacjach z „obcymi” o 23:00 podjął walkę o gorącą wodę na herbatę. Poza nami w pensjonacie była jeszcze jedna Pani (chyba Rosjanka) która mimo późnej pory i swojego piżamowego stroju próbowała nam pomóc w dogadaniu się z właścicielem. Nie szło najlepiej pomimo prób po angielsku i rosyjsku. Po dobrych 20 minutach prób Pan wskazał nam, że gorąca woda jest w brojlerze i spokojnie możemy brać sobie wodę na herbatę właśnie stamtąd. Nikt niestety nie wpadł na pomysł aby wziąść ze sobą grzałkę aby być niezależnym. Integracja z miejscowymi rozpoczęliśmy wiec na dobre i mieliśmy z tego spory ubaw. 

 

Rano pobudka, długo się nie dało się pospać bo jeden z uczestników donośnie chrapał. Pierwsze wyjście na dwór i….. stoimy jak wryci , widoki przepiękne, jesteśmy pośrodku małej doliny wokół wysokie góry i płynący strumyk. Mgła się właśnie unosi i przebija się słońce. W dolinie poza naszym budynkiem jest jeszcze jeden, totalne odludzie. Jadąc w nocy nie byliśmy w ogóle tego świadomi gdzie jesteśmy wiec zakończenie pełne. Pan zaprasza nas na śniadanie do wiaty obok budynku. Wszyscy dostajemy herbatę (warto zapamiętać że jak prosi się w Rumunii o herbatę to dostaje się owocówkę), po chwili wjeżdża duży talerz na nim słonina pomidor i miejscowy owczy ser. Chwila konsternacji i dyskusji, ilość jest ok jak na naszą piątkę ale nie spodziewaliśmy się takiego śniadania. Jakie jest nasze zdziwienie gdy po chwili Pan przynosi dodatkowe talerze, okazało się, że ta porcja to jest na 1 osobę i każdy ma swoją. Krzysztof jest wniebowzięty w końcu jest myśliwym więc przejmuje kontrolę nad całą słoniną.

 

 


 

 

Dzień 1

 

Po śniadaniu ruszamy na południe aby przebić się przez góry do drogi 66. Droga jest typowym górskim szlakiem wiec nie mamy większych problemów z jazdą, za to nawigacja sprawia nam trochę problemów i miejscami jedziemy tak jak prowadzi droga.

 

Po drodze spotykamy kilku miejscowych turystów gdyż nasz szlak prowadzi do jednych z najcenniejszych antycznych ruin rumuńskich Sarmizegetusa Regia (http://pl.wikipedia.org/wiki/Sarmizegetusa_Regia) . Nasz Plan nie powiódł się do końca i górskie dróżki poprowadziły nas na północ ku głównej drodze nr 7 łączącej Deva z Sebes. Nawet nam to pasowało w Sebes planowaliśmy pojechać ciekawą drogą 67C obok jeziora Oasa Mica  a potem kolejnego Vidra przy drodze 7A. Tego dnia ustaliliśmy pewnego rodzaju codzienny rytuał, jako drugie śniadanie zjadaliśmy całego arbuza, które w Rumuni są wyśmienite a kupić je można wszędzie.  Nocleg planowaliśmy zrobić nad jeziorem Vidra, po dojechaniu tam okazało się że stoi tam ogromny budynek, który kiedyś był ośrodkiem wypoczynkowym a teraz jest to ruina. Obok niego stoi kilka domów gdzie nocowała kolonia dzieci, ale niestety miejsc wolnych nie było. Ponieważ atmosfera tego miejsca pasowała nie tylko nam ale i wielu rumuńskim rodzinom, które spędzały tam wakacje pod namiotem więc postanowiliśmy pozbyć się części swoich zapasów żywieniowych i ugotowaliśmy wspaniały obiadek. Krzysztof zorganizował ognisko więc nie za bardzo odróżnialiśmy się od reszty koczowników.

 

Po obiadku na spokojnie przemieściliśmy się do najbliższej miejscowości  Voineasa, po sprawdzeniu 3 pensjonatów w których nie było żadnych miejsc traciliśmy nadzieję na ciepły prysznic i dach nad głową. Ta miejscowość tak na oko wyglądała jakby pół Rumunii zjechało się tutaj na wczasy, zlitowała się nad nami młoda dziewczyna, która po długich namowach udostępniła nam 2 osobowy pokój. Przypomnę że nas było pięcioro. No cóż było ciekawie i integracyjnie z chrapiącym Piotrkiem w jednym pokoju.

 

 


 

 

Dzień 2

 

Dzień zaczęliśmy od objechania jeziora Vidra dookoła. Wąska szutrowa droga nie nastręczała nam większych problemów. Dalej kierujemy się na wschód do drogi nr 7 a potem na północ aby dotrzeć do trasy transafgarskiej (7C) od północy. Przez chwile był odważny plan aby dojechać do tej drogi jadać na wschód przez Park Cozia i masyw Frunti ale żadna mapa nie dawała nam nawet cienia szans że się tam da przejechać.

 

Przed wyruszeniem na drogę 7C warto sprawdzić czy jest otwarta gdyż przejazd przez tą górską drogę możliwy jest tylko od początku czerwca do pierwszych śniegów. Droga po stronie północnej często bywa zamglona i tak było tym razem. Z racji ogromnej ilości zakrętów niezbędna jest stała koncentracja na prowadzeniu samochodu. Jeep Krzyśka niestety już po raz drugi w tym wyjeździe „zagotował się” wiec musieliśmy zjechać na pobocze. Jedno ze zdjęć dokładnie opisuje to miejsce, pogodę i wysokość na której byliśmy. Na szczycie góry wydrążony jest tunel. Przejeżdżamy przez niego i naszym oczom ukazuje się piękna dolina z krętą drogą i słoneczną pogodą. Teraz jesteśmy na południowym stoku góry, mgła została na północnym. Czas nas goni więc robimy kilka zdjęć i zjeżdżamy niżej gdzie temperatura powinna być wyższa w poszukiwaniu noclegu. Na wysokości 1500 m npm znajdujemy mała wioskę a w niej restauracje i spory pensjonat, dostajemy 3 pokojowe „apartament” z 2 łazienkami. No luksus choć wnętrze wygląda trochę jak piwnica pomalowana na niebiesko. Nikomu za bardzo to nie przeszkadzało ważne aby była ciepła woda i dach nad głową.


 


 

 

Dzień 3

 

Dziś kontynuujemy podróż drogą 7C. zatrzymujemy się dłuższą chwilę aby podziwiać zaporę dzięki której powstało jezioro Vidraru. Wszyscy jesteśmy pełni podziwu jak kraj rumuński potrafił wykorzystać siłę wody do produkcji prądu. Potem wielokrotnie jeszcze będziemy mieli okazję potwierdzić to przekonanie.

 

Teraz kierujemy się w kierunku Braszowa, czyli najpierw do drogi 73C a potem drogą 73. Aby urozmaicić sobie podróż wdrażamy w życie motto naszej podróży „jedziemy skrótem skrótu”. Agata jest nawigatorem i znajduje drogę boczną na wysokości wioski Corbeni. Podczas naszych zmagań z rumuńską gliną mija nas młody chłopak jadący na oklep koniem, jego mina daje nam do zrozumienia że możemy sobie darować dalszą podróż bo i tak nie damy rady. Udajemy się na dłuższy rekonesans pieszo i szybko dochodzimy do wniosku że ostatnie deszcze w połączeniu z gliną nie dają nawet cienia szans na dalszą podróż. Może auto z wyciągarką i na oponach klasy MT by miało jakieś szanse ale my nie dysponowaliśmy takim sprzętem a Krzysztof miał łyse letnie opony na swoim Jeepie. Wracamy na główną drogę i po kilku godzinach mijamy zamek chłopski w Rasnow, poświęcamy na zwiedzanie około godziny kończącego się dnia. Nocleg planujemy zrobić w pensjonacie przy drodze 73A, którą ma fajne serpentyny. Z racji położenia terenu okolica ta ma spore walory turystyczne a tym samym i ceny są powyżej tego co zwykliśmy płacić. Odwiedzamy kilka kolejnych przybytków i w końcu sukces- znajdujemy pusty pensjonat na uboczy od centrum z widokiem na góry Parku Buceni.

 

 


 

 

Dzień 4

 

Kolejny dzień poświęcamy na mały odpoczynek i dziś w planach jest tylko wjechanie na gorę Caraiman (2284mnpm) kolejką linową aby zobaczyć fajne formację skalne w tym m.in Sfinksa. Okolica Busteni i Sinaia to odpowiednik naszego Zakopanego, śmietanka ze stolicy zjeżdża tutaj na zimowe ferie.

 

W kolejkę ustawiamy się wcześnie bo ok 9:00, niestety przed nami ok 80-90 osób. Myślimy że pójdzie sprawnie, ale po zobaczeniu pierwszego wagonika wiemy już że trochę postoimy. Kolejka przypomina tą z filmu Działa Nawarony, są 2 wagoniki które poruszają się wahadłowo z częstotliwością 15-20min. Obok kolejki na parkingu widzimy rumuńską brać offroadową z mocno zmodyfikowanymi maszynami. Okazuje się że oferują alternatywę do kolejki i wwożą ludzi samochodami na górę. Krótka dyskusja  z nimi i już mamy plan na dzień kolejny czyli wjechanie na górę naszymi samochodami.

 

Każdemu kto będzie w okolicy polecam spędzenie pół dnia aby wjechać (samochodem lub kolejką) na górę, widoki cudne. Jesteśmy na 2000mnpm a widok jest jakbyśmy byli na płaskiej połoninie. Mi osobiście kojarzy się to z miejscem jakby ktoś odciął na równo szczyt góry i powstało w miarę równa połonina porośnięta trawą. Podziwiamy specyficzne formacje skalne i powoli zjeżdżamy w dół.

 

Popołudniu planowaliśmy zwiedzanie zamku Peles (http://pl.wikipedia.org/wiki/Pa%C5%82ac_Pele%C5%9F ) niestety otwarty jest do 17:00,obchodzimy więc tylko park i zabudowania pałacowe. Przyznam szczerze że robi to wrażenie i nie ma przesady w porównaniu go to pałaców z bajek Disneya. Trudno może innym razem się uda zobaczyć go w środku.

 

Wieczorem  rozchodzimy się po Sinaia aby zakupić pamiątki, po powrocie do pensjonatu zasiadamy do kolacji. Ja z Krzysztofem wybieramy z menu gulasz z Urs’a (niedźwiedzia). Smakuje jak zwykły gulasz ale zawsze warto spróbować coś nowego.


 


 

 

Dzień 5

 

Zgodnie z planem rano ruszamy terenówkami aby zdobyć jedną z gór Parku Bucegi. W tym celu musimy udać się na południe ok 20km i łagodnym grzbietem wspinać się szutrówką ku 2000mpnm. Na drodze 71 w miejscowości Glod skręcamy w prawo.

 

Ruszamy dalej ku szczytom, mijamy 2 Rumunów którzy stoją przy Dacii która okazuje się być uszkodzona. Po chwili namysłu zabieramy ich ze sobą. Panowie to inżynierowie, którzy remontują ośrodek przygotowań  olimpijskich, który znajduje się na szczycie góry na którą zmierzamy. Podczas wspólnej podróży dają nam kilka dobrych rad i przestrzegają przed cyganami. Na samą połoninę nie można wjechać bo jest zakaz (miejscowi się tym nie przejmują) , my posłusznie respektujemy znaki i parkujemy przy jednym z 2 budynków na ogromnej połoninie czyli Ośrodku przygotowań olimpijskich. Okazuje się że jest tam restauracyjka dla mieszkańców, siadamy i grzecznie czekamy. Co odważniejsi zamawiaj tam ciorba de burda (odpowiednik naszych flaczków ale ze śmietaną i lekko kwaskowa), inni zasmakują się w ciorba de prok (nasz rosół zrobiony na wieprzowinie). Potem krótki spacer po połoninie.

 

W drodze powrotnej postanawiamy zrobić niespodziankę Iwonie, która wczoraj była bardzo zawiedziona faktem że nie zwiedziliśmy Pelesz i nie mieliśmy w planach tam wracać.  Nic jej nie mówiąc wracamy do Sinai i parkujemy auta przed zamkiem. Bilety do Zamku są drogie nawet jak na realia Polskie, jednak to co zastajemy w środku przechodzi najśmielsze oczekiwania każdego z nas. Ten Pałac jest jak z bajki nie tylko na zewnątrz ale i w środku. Każdy pokój urządzony jest w innym stylu. To co mi się najbardziej rzuciło w oczy to brak pustych ścian, na każdej coś wisi, coś zdobi, przepych ogromny.

 

Teraz kierujemy się na północ, przejeżdżamy przez Braszów (staraliśmy się zawsze unikać większych miast) i kierujemy się bocznymi drogami do jednego z najsławniejszych miasteczek w całej Rumunii Sighisoara. Po drodze mijamy Codlea, Fagaras i tutaj boczną drogą na północ w kierunku Rupea (wcielamy w życie motto robiąc skrót skrótu)  Cała starówka jest wpisana na listę dziedzictwa kulturowego Unesco.  Nocleg zgodnie z tradycją szukamy poza miastem, tutaj nie jest to łatwe bo miasto jest typowo turystyczne. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów znajdujemy na uboczu pensjonat który ma wszystko co potrzebujemy.


 


 

 

Dzień 6

 

Rano wracamy do Sighisoara na zwiedzanie, wdrapujemy się na wieżę aby podziwiać widok całego miasta. Na wieży są drogowskazy pokazujące różne miasta świata, znajdujemy 2 polskie: Zamość i Warszawa. Zwiedzamy także ewangelicki kościół „ na wzniesieniu”, prowadzą do niego niespotykane obudowane schody. Warto pochodzić tutaj po wąskich uliczkach aby poczuć atmosferę jaka tutaj panuje. 

 

Teraz kierujemy się w kierunku miejscowości Turda, jest to małe miasteczko. Gdy my w nim byliśmy w 2010 trwał remont Rynku. Zycie w miasteczku toczy się powoli, niewiele się tutaj dzieje a jedną z atrakcji jest kopalnia soli.

 

Krzysztof ma problem z kołem wiec trwają poszukiwania kompresora, chłopaki po półgodzinnym spacerze po mieście wracają z małym kompresorem, który pożyczyli od nieznajomego mieszkańca Turdy. Nie możemy się nadziwić uprzejmości i uczynności miejscowych, i dbając o dobre imię wszystkich Polaków zwracamy kompresor prawowitemu właścicielowi. Nocleg poszukujemy poza miastem jadąc w kierunku kopalni. Niestety nasze poszukiwania spełzły na niczym wiec lądujemy w 3gwiazdkowym hotelu w centrum Turdy. Wszyscy idziemy na zwiedzanie miasta, powoli zaczynamy myśleć żołądkami wiec rozglądamy się za kafejką. Piotrek dostrzega na rynku coś podobnego do naszego barów mlecznych, dziewczyny nie mają odwagi na testowanie odporności swoich żołądków na jakości miejscowej kuchni a my oczywiście że idziemy. Agata i Iwona udały się do hotelu a my za grosze zjedliśmy furę jedzenia. Po powrocie okazało się że dziewczyny zamówiły w hotelowej kuchni sarmale (coś jak nasze gołąbki ale zawijane w liście winogron podane ze śmietaną) i pizze. Sarmale robią furorę wiec zamawiamy kolejne porcje. Kończymy dzień na tarasie hotelu.


 

Dzień 7

 

Rano po śniadaniu atakujemy kopalnię soli (http://www.salinaturda.eu/), z zewnątrz wygląda niepozornie zaś w środku zagospodarowana jest nowocześnie. Ciekawostką jest że w środku Rumuni zrobili wesołe miasteczko z ogromnym młyńskim kołem.

 

Największą furorę jednak robią ludzie którzy zażywają kąpieli błotnych na powierzchni w wysychającym słonym jeziorze.

Teraz kierujemy się ku małej wiosce Chiscau gdzie znajduje się jaskinia Niedźwiedzia. Aby tam dotrzeć przedzieramy się przez góry Gilaului i Park Narodowy Apuseni. Agata wyszukała kilka skrótów, które szczególnie przypadły do gustu Krzysztofowi i mnie jako kierowcy terenówek. Po drodze zaczął padać deszcz i drogi szutrowe zaczęły zamieniać się w potoki. Podziwiamy małe wioseczki, które są zupełnie odcięte od świata i trochę przez nie zapomniane.

 

Nocleg znajdujemy w jednym z 2 pensjonatów w wiosce Chiscau i tam też zjadamy obfitą kolację.

Przy miejscowym piwie dyskutujemy o wielu tematach i wspominamy dotychczasowe przygody.

 


 

Dzień 8

 

To nasz ostatni dzień w Rumuni, dziś mamy zwiedzanie jaskini niedźwiedzia (http://www.libertas.pl/jaskinia_niedzwiedzia_pestera_ursilor_rumunia_przewodnik.html) i udać się do granicy z Węgrami w Oradei.

 

Jaskinia jest spora i zwiedza się ją z przewodnikiem. Na jej końcu można znaleźć kości prehistorycznego niedźwiedzia, który wpadł do jaskini i już się nie wydostał. W okolicy Jaskini jest wiele straganów gdzie można zaopatrzyć się w palinkę i inne miejscowe specjały.

W samej wiosce jest jeszcze mini skansen zrobiony przez jedną z gospodyń, Pani oprowadziła nas i pokazała ciekawe eksponaty. Łatwo tam trafić bo przy drodze stoją stare pordzewiałe maszyny rolnicze i samochody.

 

Kolejna część dnia schodzi nam na dojeździe do granicy. Nie kierujemy się głównym szlakiem, czyli drogą 76 ale zbaczamy na wschód, aby wprawdzie dłuższą drogą choć ciekawszą, dotrzeć do głównego szklaku na Orade czyli drogi nr1.

 

Tutaj spotyka nas ciekawa przygoda. W połowie drogi stajemy na popas, tym razem korzystamy z kuchni polskiej czyli uruchamiamy nasze zapasy. Rozbijamy się na szerokim łuku drogi. Po chwili dołącza do nas rumuńska krowa, jest na tyle natrętna że zżarła nam banany a odgonienie jej działa tylko na chwile. Agata jako wytrawna pasterka stanęła na wysokości zadania i skutecznie przegnała to bydle abyśmy mogli dalej jeść w spokoju.

 

W końcu granica i kierunek dom.

 

W sumie przejechaliśmy ok 3000km w tym po Rumunii ok 1200. Wiele zboczyliśmy sporo się nauczyliśmy i zweryfikowaliśmy poglądy Polaków na Rumunię. Kolejny rok zapewne tutaj wrócimy, czeka na nas północna Rumunia, jeszcze bardziej dzika ale i piękna zarazem.

 

 

Strona jest własnością rodziny Śliwa, jak masz coś nam do przekazania to daj nam znać.

 Powered by: www.CDX.pl